Zaczęło się zupełnie przypadkiem i całkiem niewinnie. Na studiach musiałam zaliczyć lektorat z języka obcego. Chciałam wybrać nowy język. Hiszpański czy włoski? Rozsądek podpowiadał hiszpański. W końcu język hiszpański jest drugim najczęściej używanym językiem na Ziemi, na pewno ułatwi mi podróże i komunikację w tak dużej części świata. Serce i żołądek krzyczały „Włoski! To najpiękniejszy język i Twoja ulubiona kuchnia!”. Walka była krótka, zwycięstwo bezdyskusyjne. Wygrało serce i żołądek.
Il mezzogiorno
Koniec pierwszego roku studiów, to początek pierwszego dłuższego wyjazdu do Włoch. I tak już miało zostać przez najbliższe kilka lat. Ledwo umiejąc sklecić parę zdań trafiłam na Universita per Stranieri Dante Alghieri w Reggio di Calabria na dalekim południu Włoch. Przez miesiąc przedpołudniami uczyłam się tego pięknego języka, popołudniami korzystałam z uroku kalabryjskich plaż. Często z Reggio ruszaliśmy na plażę do pobliskiej Scilli, czasem do bardziej znanej Tropei, czasem na drugą stronę włoskiego buta na wybrzeże Jońskie. Na wyciągniecie ręki była Sycylia, tam jeździliśmy w weekendy. Jeden weekend przedłużył nam się do tygodnia. Wypożyczyliśmy samochód, spaliśmy na plażach w Cefalu, Palermo, Salinunte czy Taorminie. Może nie zawsze było lekko, ale na pewno pięknie i niezapominanie. I tak któregoś pięknego dnia w Palermo o 5 rano pobudkę zrobiły nam ratraki przygotowujące plaże dla turystów, a w pięknej Isola Bella w Taorminie musieliśmy ewakuować się o 7 rano, ponieważ godzinę później na plażę przychodzili pierwsi turyści. W okolicach Katanii obudziła nas lawina włoskich przekleństw, która zmieniła się w potok zachwytów, kiedy włoska mamma usłyszała się, że nie jesteśmy Niemcami, jak myślała, a Polakami. „Paese di Papa, kraj papieża! Che bello! Chodźcie do mnie na śniadanie!”. Całą sobą chłonęłam slow life włoskiego południa, nazywanego tam mezzogiorno. Kalabryjska beztroska pochłonęła mnie na tyle, że wróciłam rok później. Na ten sam Uniwersytet dla Obcokrajowców, do tego samego mieszkania, z innymi ludźmi. Znowu była Sycylia, tym razem z Hiszpanami z Sewilli. Było jeszcze bardziej slow. Wszystko piano piano, albo dla odmiany manana manana.
Le vacanze romane
Jak wiadomo wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Moje zaprowadziły mnie rok później. Stypendium Instytutu Kultury Włoskiej, szkoła i pokój przy samym Watykanie. Wszędzie blisko. Przez miesiąc przedpołudnia spędzałam w szkole, popołudniami zwiedzałam Rzym, wieczorami przychodził czas na rzymskie życie nocne. Kolacja, dobre wino na Campo di Fiori czy Trastevere. Feta na ulicach z okazji zwycięstw squadry Azzurrich (dla niewtajemniczonych: reprezentacji piłkarskiej Włoch) w Mistrzostwach Świata. Rzym się cieszył, Rzym się bawił, Rzym szalał. Na czas meczów przestawały jeździć autobusy, stawało metro, wszyscy kibicowali w domach, knajpach i na ulicach, cały Rzym stawał się jedną wielką trybuną. W weekendy uciekaliśmy nad morze do Lido di Ostia. W gorące dni po szkole szukałam cienia w Villa Borghese. Od tego momentu wracam do Rzymu na luzie. Nic nie muszę, mogę się po prostu cieszyć rzymskim dolce vita.
Bolonia – la dotta, la grassa, la rossa, la mia
Trzeci rok studiów dał nowe możliwości i stypendium Erasmusa. Wybór kraju był prosty, wybór miasta trochę trudniejszy, ale tylko trochę. Bolonia, najstarszy włoski uniwersytet, miasto studentów, kolebka włoskiej kuchni, znów zdecydował żołądek. Na początku dopisał mi łut szczęścia, buona fortuna. Miałam mieszkać w akademiku. Kiedy tam dojechałam i zobaczyłam, że znajduje się na obrzeżach, z dala od tętniącego studenckim życiem miasta, stwierdziłam, że nie chcę tam mieszkać. Musiałam zdecydować w jednym momencie, czy zostaję tu na długie miesiące, czy ryzykuję, że znajdę coś lepszego… albo nie będę mieć, gdzie mieszkać. Kto nie ryzykuje, ten nie pije prosecco. Bolonia to mieszkaniowa dżungla. Ceny wynajmu są kosmiczne, warunki często tragiczne, popyt dużo większy niż podaż. Zrezygnowałam z akademika, wzięłam bagaże i poszłam do agencji wynajmującej mieszkania, tam czekało na mnie moje mieszkanie. 120 metrów, świetna lokalizacja, tuż za murami jak to nazywaliśmy, rzut beretem od historycznego centrum miasta, 5 minut rowerem od mojego wydziału, w normalnej jak na Bolonię cenie (320 euro, co zżerało całe moje stypendium), świeżo po remoncie. W środku trzy sypialnie, dwie łazienki, salon, kuchnia, jadalnia, dwa tarasy. Bajka, opłacało się postawić wszystko na jedną kartę.
Weekendy rzadko spędzałam w Bolonii. Z erasmusowymi znajomymi dużo jeździliśmy i staraliśmy się zobaczyć, jak najwięcej mogliśmy. Najczęściej podróżowaliśmy oczywiście po Emilii Romanii, ale także po Toskanii, Veneto, Ligurii, Umbrii, Lombardii i Piemoncie. Czasami wsiadaliśmy pociąg z samego rana i wracaliśmy późną nocą, czasami zostawaliśmy u znajomych lub w hostelach na dłużej. Wspomnień i dziesiątek przygód nikt mi nie odbierze, ale zdjęcia owszem. Zniknęły rok po powrocie z Erasmusa razem ze skradzionym laptopem.
Po powrocie do Polski poznałam Łukasza. Szybko zaraziłam go moją włoską słabością. Na pierwsze wspólne wakacje pojechaliśmy oczywiście do Włoch. Wenecja, Bolonia, Rimini, Rzym i okolice. I tak już zostało. W samym Veneto w ciągu kilku ostatnich lat spędziliśmy ponad miesiąc. Rok bez Włoch, to dla nas rok stracony, na szczęście takich lat nie mieliśmy.
#blogville w Emilii Romanii
Gdyby kilka lat temu, za czasów Erasmusa, ktoś powiedział mi, że wrócę do Bolonii w zupełnie innej roli, na zaproszenie Emilii Romanii, roześmiałabym się głośno. Ale dziś i wczoraj rano wyjrzałam przez okno z widokiem na Piazza Maggiore. Tak dobrze znanymi mi uliczkami z portykami poszłam do piekarni po świeże, chrupiące pieczywo. Wczoraj spędziłam cały dzień w Ferrarze, dziś uczyłam się robić prawdziwe włoskie lody na Gelato University pod Bolonią. A jutro… Sami zobaczycie, to będzie piękny tydzień, pełen sentymentalnych podróży, odkrywania starych i nowych miejsc oraz smaków.
O Bolonii przeczytasz więcej w tym poście: Bolonia, czerwone miasto pod portykami.
Wszystkie przepisy z Włoch:
Kuchnia włoska
Wszystkie posty z podróży do Włoch:
Włochy
Natalka z wielka przyjemnoscia czyta sie ,to co piszesz.Tez mielismy to szczescie choc przez chwile mieszkac we Wloszech.Czytajac Twoje wpisy wracaja niesamowite wspomnienia.
Dzięki za miłe słowa! Gdzie dokładnie mieszkaliście? Anna Koszewska
Torino i Roma
Pięknie 🙂 Anna Koszewska
Kocham i tęsknię za moją Italią.
nie ma co tęsknić, trzeba kupować bilety i wracać!
piękny post Natalia! z uśmiechem na ustach czytałam! baw się fantastycznie w Bolonii, czekam na wpisy!
Dzięki! Bawię się już znakomicie 🙂