2016 w liczbach i faktach. Było trudno, skończyło się inspirująco.

wisla-dron-4

Ponad 1 170 000 odsłon i 360 000 użytkowników, 13 000 przejechanych kilometrów, 75 dni w drodze, 26 dni urlopu, 16 lotów, 9 krajów, 2 etaty i 1 licencja pilota drona. Tylko jeden kontynent, choć miało być zupełnie inaczej. Na drodze stanęła 1 operacja, ponad 6 tygodni w gipsowym pancerzu, a następnie 3-miesięczna rehabilitacja.  Od początku tego roku mało rzeczy szło zgodnie z planem, więc daliśmy sobie spokój z dalszym planowaniem.

Styczeń przywitaliśmy w Bieszczadach. Było przeraźliwie mroźno, odczuwalna temperatura przekraczała momentami -25 stopni. Nie przeszkodziła nam wejść na Smerek, Tarnicę i Małą Rawkę. Sprawiła za to, że ze szczytu Smereka ujrzeliśmy Tatry.  Warto było marznąć. Dwa tygodnie później znaleźliśmy się na innym krańcu Polski. W Tatarskiej Jurcie w Kruszynianach na Podlasiu zajadaliśmy się tatarskimi smakołykami. Na początku lutego pojechaliśmy na narty i deskę na Słowację. Tego wyjazdu długo nie zapomnimy. Jeździło się znakomicie. Przedostatniego dnia po raz drugi w tym roku ujrzeliśmy całe Tatry, tym razem z zupełnie innej strony, ze szczytu Chopoku. Pogoda była iście bajkowa. Zacieraliśmy ręce na zdjęcia z Chopoku o zachodzie słońca. Ale los miał inny plan, na zachodzące słońce patrzyliśmy ze szpitalnego okna. Tego dnia na stoku zabrakło odrobiny szczęścia.

Chopok_Jasna__3687
Tuż przed pechowym zjazdem

Nie ważne jak świetnie jeździsz, nie ważne, że masz 20-lat doświadczenia na desce, są takie momenty na stoku, że po prostu nie ma szans na reakcję. Łukasza bark nie miał szans w zderzeniu z grubą warstwą lodu. Karetka ze stoku, szpital, powrót do domu, konsultacje, operacja. Wszystko działo się bardzo szybko, czas zwolnił dopiero kiedy Łukasz obudził się po operacji z dwoma drutami wystającymi z barku i z ciałem w gipsowym pancerzu. W gipsie cały tułów i prawa ręka. Na co najmniej sześć tygodni. Była połowa lutego. Termin zdjęcia gipsu: 1 kwietnia. Nie był to słaby żart na Prima Aprillis.  Potem rehabilitacja. Nie wiadomo jak długa i jak intensywna. Więcej będzie wiadomo 1 kwietnia.

Najpierw był szok i niedowierzanie. Ale nie dlatego, że musieliśmy się zatrzymać oraz zrezygnować z wielu planów i podróży, w tym zaplanowanej na marzec Azji. To było najmniej istotne. Najgorsza była niepewność, jak długo będzie trwał powrót do zdrowia i początkowe poczucie uwięzienia. Wreszcie proza życia, nawet posmarowanie chleba masłem okazywało się nie lada wyzwaniem. O spacerze można było zapomnieć. Pancerz ważył kilka kilogramów, pod nim były druty, po kilkunastu minutach na nogach Łukasz musiał się położyć. Ale nie ma co załamywać rąk. Może los chciał, żebyśmy się zatrzymali i przemyśleli życie w pędzie. Może chciał, aby lewa ręka połączona z prawa półkulą mózgu stworzyła silniejsze połączenie i zwiększyła swoją kreatywność. Może chciał, abyśmy docenili jak cenne jest zdrowie i jak chwila, wręcz ułamek sekundy potrafi wywrócić życie do góry nogami. Może nic nie chciał, ale przecież ten czas można dobrze wykorzystać, chociażby oglądając filmy i tutoriale o fotografii, na co do tej pory nie było czasu. Chleb też da się posmarować masłem, trzeba tylko pokombinować – zejść nisko na nogach, odpowiednio się nachylić i gipsem przytrzymać kromkę.

Minął pierwszy tydzień, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty… 1 kwietnia w końcu nadszedł. W gipsowni pielęgniarz wziął do ręki małą piłę tarczową i rozciął gipsowy pancerz. Lekarz wyciągnął druty. Po raz pierwszy od wielu tygodni Łukasz rozprostował rękę. To był duży sukces, niektórym rozprostowanie ręki zajmuje wiele dni po tak długim unieruchomieniu w gipsie. Skakaliśmy z radości. Poszliśmy na spacer do lasu, a wieczorem na kolację do japońskiej restauracji. Nie obyło się bez lasera, krioterapii czy rehabilitacji manualnej, ale podobno najlepszą rehabilitacją jest praca i normalne życie, trzeba do niego wrócić jak najszybciej jak to jest możliwe. Tak też zrobiliśmy.

Tetřevny i Jetřichovické skály
W Czeskiej Szwajcarii – pierwszy wyjazd po zdjęciu gipsu.

Do nowych podróży podchodziliśmy na początku bardzo ostrożnie. Zdrowie i powrót do pracy były najważniejsze. Ruszyliśmy dopiero na majówkę do Czeskiej Szwajcarii. Planowaliśmy to jeszcze przed wypadkiem. Nóg nie oszczędzaliśmy, robiliśmy po kilkanaście kilometrów dziennie. Uważaliśmy tylko, aby Łukasz nie dźwigał zbyt wiele i nie obciążał niepotrzebnie barku. Pomógł nam brat, częsty towarzysz naszych podróży, dźwigając statyw i plecak z aparatem. Tydzień później byliśmy w Koszycach, a pod koniec maja w Trokach i Wilnie.

Po powrocie z Koszyc w Łukasza ręce trafił dron sąsiada, który miał problemy, aby go uruchomić. Update oprogramowania i kilka próbnych lotów wystarczyło, żeby w naszym życiu pojawiła się nowa fascynacja. Gdyby w marcu ktoś powiedział Łukaszowi, że w czerwcu będzie licencjonowanym pilotem drona, zaśmiałby się tylko gorzko leżąc zagipsowany w łóżku. Łukasza zawsze pasjonowała fotografia i technologia. Zawsze szukaliśmy kadrów z góry i punktów widokowych. W lataniu zawsze było coś intrygującego, jak i niedostępnego. Tak oto, trochę przez przypadek, do naszego podróżnego bagażu dołączył kolejny plecak, tym razem z dronem.

Pierwsze loty dronem.
Pierwsze loty dronem. W końcu zawsze kiedyś wychodzi słońce.

Pod koniec czerwca Łukasz nie tylko zdobył licencję pilota drona, ale przede wszystkim skończył rehabilitację. Znowu zaczęliśmy snuć podróżnicze plany. Od czerwca byliśmy dwukrotnie we Włoszech: w Rzymie, Emilii-Romanii i nad jeziorem Iseo, chodziliśmy po Alpach w austriackim Saalbach-Hinterglemm, pojechaliśmy na road-trip po Białorusi, gdzie zrobiliśmy ponad 1300 kilometrów, oraz po francuskiej Normandii. W październiku spędziliśmy tydzień w północnych Węgrzech razem z ekipą National Geographic jako część Traveler Adventure Team, w grudniu byłam w Monachium i Bawarii. Nie zapominaliśmy też o Polsce. W Śląskiem odkrywaliśmy śląskie smaki, byliśmy też w Trójmieście i na Kaszubach (dwa razy), na Podlasiu (wiele razy) i w Zachodniopomorskiem.

W sumie spędziliśmy w drodze 75 dni, mając jak większość z Was 26 dni urlopu, ponieważ oboje pracujemy na etacie. 26 dni urlopu to bardzo dużo, wystarczy umiejętnie połączyć dni urlopowe z weekendami i dniami wolnymi od pracy. W tym roku przejechaliśmy, a raczej Łukasz przejechał, ponad 13 000 km. Większość kilometrów zrobiliśmy po Łukasza wypadku. Nie wliczamy w to wyjazdów rodzinnych, których także było trochę, oraz wyjazdów bez samochodu, kiedy poruszaliśmy się innymi środkami transportu lub prowadził ktoś inny. Lotów w tym roku uzbierało się 16.

thebest9_insta_2016
Najbardziej lubiane przez Was zdjęcia na naszym Instagramie.

Ten rok był na pewno niezwykle trudny, ale z drugiej strony okazał się bardzo inspirujący. Przede wszystkim bardzo dużo się nauczyliśmy, także o sobie. W wielu obszarach rozwinęliśmy nasze umiejętności, pewne rzeczy przewartościowaliśmy, jeszcze inne doceniliśmy. Odkryliśmy po części inne miejsca niż początkowo planowaliśmy. Ale przecież plany są od tego, żeby je zmieniać, a nie trzymać kurczowo. Plan podróży to dla nas punkt wyjścia, od niego można zacząć, ale na nim wcale nie trzeba kończyć.

Na koniec mamy dwie blogowe liczby, które cieszą nas niezwykle: ponad 1 170 000 odsłon i 360 000 użytkowników. I to pomimo tego, że się na jakiś czas zatrzymaliśmy.

Ponad milion odsłon bloga w tym roku, to brzmi dumnie! Dziękujemy, że z nami byliście!

Natalia & Łukasz

Do zobaczenie na blogu, Facebooku, Instagramie i You Tubie!

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Join the Conversation

9 Comments

    1. says: Złota Proporcja

      Dziękujemy! Jeżeli choć dla jednej osoby jesteśmy inspiracją, to znaczy, że warto to dalej robić i robić to jeszcze lepiej 🙂 Pozdrawiamy!

Leave a comment

Zostaw komentarz