Pierwsze skojarzenie z Rouen? Zazwyczaj jest nim Joanną d’Arc, która w Rouen była więziona, skazana i spłonęła na stosie, oraz najwyższa katedra we Francji, która nie raz, nie dwa, ale 20 razy pojawiła się na płótnach Claude’a Moneta. Ale do Rouen pojechaliśmy przede wszystkim dla kaczki przeciskanej przez prasę. Nie dla Joanny d’Arc, katedry czy pięknych, normandzkich domów. Przyciągnęła nas tu kaczka, która finalnie nas pokonała.
Spis treści
Ponad 2000 zabytkowych kamienic
Spaceru po Rouen nie zaczęliśmy jednak od katedry czy też placu Joanny d’Arc, ale od klimatycznych uliczek z zabytkowymi normandzkimi domami. To właśnie przepiękne stare kamienice okazały się największą atrakcją miasta. Zabytkowych domów z charakterystycznymi drewnianymi belkami jest w Rouen ponad dwa tysiące, a sto z nich ma ponad 500 lat, pamięta czasy średniowieczne i pochodzi sprzed 1520 roku. Brzmi to trochę niewyobrażalnie, bo ciężko uwierzyć, że te konstrukcje przetrwały tak liczne wojny, pożary i inne historyczne zawieruchy. Wiele pięknych, zabytkowych kamienic znajdziesz na przykład w okolicy Rue des Bons Enfants oraz Rue de Gros-Horologe.
Rok 1520 nie jest przypadkowy, w tym roku wprowadzono nowo prawo budowlane, które zabraniało budowy tzw. protecting storey, czyli wysuniętej górnej części budynku, która miała chronić dolną część przed deszczem. Z biegiem czasu uznano, że zabieg ten przynosi więcej szkód niż pożytku i sprawia, że uliczki są zbyt wąskie, naraża na szybkie rozprzestrzenienie się pożaru i problemy z cyrkulacją powietrza.
W XVIII wieku nastała z kolei nowa moda przykrywania drewnianych frontów budynków gipsem imitującym kamień. Tak pożądany kamień był dla większości mieszkańców Rouen zbyt drogi, dlatego część z nich uciekała się do takiego zabiegu, aby podnieść swój prestiż, czy też raczej dopieścić swoje ego. Jednocześnie była to świetna osłona dla drewnianych konstrukcji budynków. Od 1970 roku budynki zaczęto restaurować, zdejmować gips i okrywać przykryte fasady.
Rouen, plac du Vieux-Marché i legenda Joanny d’Arc
Rouen nie było szczęśliwym miejscem dla Joanny d’Arc. Śladów legendy słynnej Dziewicy Orleańskiej poza placem du Vieux-Marché nie ma w Rouen zbyt wiele. Zamek, w którym była więziona został prawie całkowicie rozebrany w XVII wieku na rozkaz króla. Przetrwała jedynie jedna wieża, w której przetrzymywano Joannę d’Arc. Wtapia się dziś w krajobraz miejski i nie przyciąga wzroku, jeżeli nie znasz jej historii, możesz wręcz nie zwrócić na nią uwagi.
Na placu du Vieux-Marché, w miejscu, w którym Joanna d’Arc spłonęła na stosie, stoi 20-metrowy krzyż. Wokół niego białe i niebieskie kwiaty, kolory symbolizujące Joanna d’Arc. W latach 70-tych ubiegłego wieku w centralnym punkcie placu, tuż obok krzyża wzniesiono kościół imienia Joanny d’Arc. Architektura jest dosyć nietypowa, kościół ma kształt łodzi. Pierwotne plany były jeszcze bardziej kontrowersyjne i zbudziły sprzeciw mieszkańców – były zbyt nowoczesne. Architektonicznym kompromisem było wplecenie w projekt historycznych witraży ze zniszczonego podczas wojny kościoła, które ocalały i czekały na nową chwilę świetności w pudełkach. Witraże były nie tylko zabytkowe, ale dźwigały niezwykły ładunek emocjonalny – namalowana na nich była, i ciągle jest, historia Rouen. W efekcie tego zabiegu powstała nowoczesna konstrukcja, którą w środku przyćmiewają piękne, historyczne witraże. Koniecznie wejdź więc do środka.
Na placu znajduje się jeszcze jedno miejsce, do którego warto zajrzeć. To mały targ, zaledwie kilka stoisk, na których kupić to można wyśmienite sery, w tym Neufchâtel o charakterystycznym kształcie serca. To jeden z najstarszych francuskich serów, pierwsza historyczna wzmianka o Neufchâtel pochodzi z XI wieku. Delikatny, kremowy, drugi po Camembercie nasz ulubiony ser normandzki. Warto go spróbować właśnie w tych okolicach, ponieważ tradycyjnie pochodzi z pobliskiego Neufchâtel-en-Bray. Niebo w ustach!
Monet, Katedra w Rouen i ulica Dużego Zegara
Najważniejszym zabytkiem Rouen jest bez wątpienia gotycka Katedra Najświętszej Marii Panny. Rozsławił ją Claude Monet uwieczniając 20 razy na swoich obrazach zatytułowanych „Katedra w Rouen”. W pełni rozumiemy jego fascynację. Całą katedra i dopieszczone szczegóły jej fasady robią potężne wrażenie. Katedra do 1880 roku była najwyższym budynkiem na świecie. Wszystko za sprawą jednej z dwóch wież mającej 151 m wysokości. Wieże katedry są różnej wysokości, co pewnie spowodowane jest faktem, że jej budowa ciągnęła się aż czterysta lat. Katedra w Rouen do dziś pozostaje najwyższym kościołem we Francji i czwartym co do wysokości kościół na świecie.
Plac katedralny i plac du Vieux-Marché łączy najbardziej znana ulica Rouen, czyli Rue de Gros-Horologe, ulica Dużego Zegara. Astronomiczny zegar jest chlubą Rouen. Jego mechanizm pochodzi z XIV wieku, średnica słonecznej tarczy zegara wynosi 2,50 metra, a czas odmierza jedna, złota wskazówka zakończona podobizną owieczki nazywaną Lamb of God. Zegar wskazuje także fazy księżyca greckiego boga dnia. A jeżeli bardziej niż architektoniczne perełki interesują Ciebie miejsca z dobrym widokiem, wejdź na zegarową wieżę, ujrzysz z niej panoramę Rouen.
Z ulicy Dużego Zegara warto przejść kilka kroków w kierunku imponującego gmachu Parlamentu z przełomu XV i XVI wieku, który znajduje się na Rue aux Juifis, równoległej do Rue de Gros-Horologe. To największy świecki budynek gotycki we Francji. W tym momencie w budynku mieści się sąd. Nie jest on w pełni zachowany, część budynku i dach strawił pożar, który wybuchł po bombardowaniu podczas II wojny światowej. Podczas renowacji gmachu odnaleziono pod nim fragmenty budynków z XI wieku, przyjmuje się, że mógł to być żydowski uniwersytet z epoki renesansu.
W Rouen jest jeszcze jedno miejsce, które podobno koniecznie trzeba zobaczyć. Podobno ponieważ podczas naszego pobytu było zamknięte. Pierwszy raz zdarzyło nam się trafić na zamknięty na cztery spusty cmentarz. Zdziwiona była także przewodniczka, która oprowadzała nas po mieście. Cmentarz przy kościele Saint-Maclou to jedna z ostatnich średniowiecznych nekropolii, która powstała w ścisłym centrum miasta. Znajduje się w podwórzu pomiędzy kamienicami, nie mogliśmy więc nawet zajrzeć tam przez płot do środka. W masywnej bramie nie było nawet małej dziurki od klucza, przez którą moglibyśmy zajrzeć do środka.
Canard à la Rouennaise, czyli kaczka przeciskana przez prasę, która nas przerosła
Wszystko zaczęło się od książki Sarah Woodward o kuchni francuskiej, w której zachwycała się ona słynną półdziką rasą kaczki z Rouen, przyrządzoną z figami i słodkim cydrem. Kaczka była pieczona, a jej soczystość zapewniała la presse, czyli prasa, w której z kości pieczonej kaczki wyciskano soki. „Musimy jej spróbować, kiedy będziemy w Normandii”, pomyśleliśmy niezagłębiając się w wątek prasy. Do Rouen pojechaliśmy przede wszystkim dla tej kaczki. Nie dla Joanny d’Arc, katedry czy pięknych, normandzkich domów. Przyciągnęła nas tu kaczka, która finalnie nas pokonała.
Zamieszkaliśmy w Best Western Hôtel de Dieppe, w którym znajduje się restauracja Le 4 Saisons jedna z dwóch certyfikowanych restauracji w Rouen specjalizujących się w Caneton Rouennais à la Presse, nazywanej też Canard a la Presse. Kaczkę przeciskaną przez prasę podaje się w tym miejscu od 1933 roku, a rezerwacja jest w przypadku tego dania obowiązkowa. Przy naszym stoliku przy kuchence na kółkach czekał Maître canardier z medalem zawieszonym na szyi. Uśmiechnął się do nas, wskazał na medal i szepnął „Z konkursu na najlepszą kaczkę przeciskaną przez prasę w Kanadzie”. Brzmi jak przepis na wyborną kolację, prawda? Niestety nasze oczekiwania i kubki smakowe zderzyły się z rzeczywistością, nie była nią ozłocona kaczka nadziewana figami z calvadosem.
„Piękna, trzymiesięczna kaczka” mówi Maître canardier pokazując nam praktycznie surową kaczkę z każdej strony. Tylko po skórce było widać, że spędziła chwilę w specjalnym piekarniku, który wita gości na wejściu do restauracji. Maître canardier szybkimi i wprawnymi ruchami zabrał się za oporządzanie kaczki. Udka, skrzydełka i szyja zostały zabrane do kuchni. Z kaczki pozostał korpus oraz pokrojone piersi. Korpus upchnął do srebrnej „puszki” i przeniósł się z nim na stolik, na którym stała prasa. „Prasa jest zrobiona ze srebra i pochodzi z 1911 roku” usłyszeliśmy. Po chwili trysnął z niej strumień soków i krwi.
Po wyciśnięciu soków z korpusu Maître canardier zabrał się za sos. Wlał koniak na patelnie, podpalił go, dodał trochę białego pieprzu. Następnie dodał tajemniczy sos przyniesiony z kuchni, dopiero podając gotowe danie Maître canardier zdradził, że został zrobiony z wnętrzności kaczki. Dodał porto, cytrynę, po czym krew i soki trysnęły po raz kolejny, tym razem z sosjerki na patelnię. Na końcu do sosu trafiło masło. Zamieszał wszystkie składniki i lekko zredukował sos. Kiedy sos był gotowy, polał nim surowe piersi kaczki, poddusił i wyłożył, półsurowe w naszym odczuciu, na talerze polewając obficie sosem. Na talerzu pojawiły się także, przygotowane w kuchni, szaszłyki z kaczych udek, tarta selerowa i jabłka karmelizowane w calvadosie.
Wzięliśmy pierwszy kęs kaczki, spojrzeliśmy na siebie oboje wiedzieliśmy, że będzie on ostatni. Dlaczego nie poszliśmy na te wspaniałe mule, krewetki, ostrygi czy ślimaki, którymi objadaliśmy się przez ostatnie dni podróżując po Normandii? Maître canardier zapytał jak nam smakuje. Ciężko jest powiedzieć osobie, która włożyła tyle serca w przygotowanie Twojego dania, że nie jadasz potraw o smaku krwi, flaków i wnętrzności. Jeżeli śledzicie naszego bloga regularnie, pewnie zauważyliście, że przepisy z mięsem pojawiają się u nas bardzo rzadko. Zdecydowanie od mięsa wolimy ryby i owoce morza, ale dobrze przyrządzoną gęś, kaczkę, czy też ragù alla bolognese zjemy z wielkim apetytem. Natomiast krwiste steki, czerninę czy flaki omijamy szerokim łukiem. To nie są nasze smaki.
Maître canardier przyjął to po męsku i zaproponował nam deskę serów. Chyba nie byliśmy pierwsi, ponieważ byli przygotowani. Nie powiemy Wam, że Caneton Rouennais à la Presse nie jest dobra. Po prostu nie jest to nasz smak, ale są różne gusta i podniebienia. Francuzi, którzy siedzieli przy stoliku obok zajadali się kaczką i nie zostawili na talerzach ani kropli sosu. Mimo to cieszymy się, że ją spróbowaliśmy. Nie tylko dlatego, że jej przygotowanie, to show z prawdziwego zdarzenia. Odkryliśmy, że mamy pewne kulinarne granice. Dziś są takie a nie inne, być może z czasem je przesuniemy, być może nie. Ale przede wszystkim odkryliśmy piękne miasto ze wspaniałą architekturą i historią. Gdyby nie kaczka, być może podczas tej podróży nie dotarlibyśmy do Rouen. Byłaby to wielka szkoda, bo to miejsce z duszą, które warto odwiedzić podczas podróży po Normandii.
Informacje praktyczne:
- NOCLEG: Spaliśmy w kameralnym i bardzo dobrze zlokalizowanym Best Western Hôtel de Dieppe. Pieszo doszliśmy do wszystkich wymienionych w poście miejsc. W hotelu znajduje się też jedna z dwóch certyfikowanych restauracji w Rouen serwujących Canard à la Rouennaise. Jedynym minusem jest brak parkingu, ale znaleźliśmy miejsce kilka kroków od wejścia.
- KOŚCIÓŁ: Kościół Joanny d’Arc otwarty jest codziennie oprócz piątku w godzinach 10-12 oraz 14-18.
- KACZKA Z ROUEN: Jedna porcja kaczki przeciskanej przez prasę to 50 euro. Jeżeli chcecie ją spróbować, koniecznie zróbcie rezerwację!
Wszystkie posty z podróży po Normandii:
Normandia
Wszystkie posty z podróży do Francji:
Francja
Do Normandii pojechaliśmy na zaproszenie Normandy Tourism oraz Atout France – Francuskiej Agencji Rozwoju Turystyki.
Lubisz nasze wpisy? Podziel się nimi ze znajomymi i śledź nas na Facebooku i Instagramie!
Obawiam się, że taką kaczkę byliby w stanie docenić li i jedynie wielbiciele tatara.
Swoją drogą przypomniała mi się miesięczna delegacja pod Aix la Provence. Mieszkałam w aparthotelu na osiedlu zlokalizowanym na obrzeżach miasta. Wieczorami chodziłam do świeżo otwartej restauracji w centrum dzielnicy. Jako że byłam tam jedyną cudzoziemką, za każdym razem właściciel albo właścicielka (doglądali biznesu na zmianę) pytali mnie jak smakowało. Jak raz zamówiłam stek „bien cuit”, to kucharz chciał mnie prawie zlinczować, tłumacząc mi, że popełniam zbrodnię na wyśmienitym mięsie. W końcu stanęło na „à point”. Po miesiącu byłam w stanie zjeść „saignant” ale… wciąż nie jestem wielbicielką tatara 😉
Za to desery były obłędne.
Nie porównywałabym kaczki przeciskanej przez prasę do tatara, to zupełnie inne smaki i doznania. W tatarze nie masz krwi czy wnętrzności, w dodatku to inny rodzaj mięsa. Wielbicielami tatara może nie jesteśmy, ale jeżeli jest dobrze zrobiony i przyprawiony z dobrego mięsa, to chętnie raz na jakiś czas zjemy. Pozdrawiamy!