„W Mołdawii kompletnie nic nie ma” usłyszałam jakiś czas temu od znajomego, który właśnie wrócił z podróży po Rumunii i Mołdawii. Jego słowa jednocześnie mnie zaintrygowały i zasmuciły. „Jak to nic nie ma?” dopytywałam. „Nie ma tam żadnych znanych zabytków, nic ma ciekawego do zobaczenia.” Po tych słowach posmutniałam. Czy znane zabytki są naprawdę jedyną motywacją do podróży? Czy to, że o czymś nie słyszeliśmy i nie pojawia się w głównym nurcie oznacza, że nie jest warte odkrycia i zobaczenia? Jak więc jest z tą Mołdawią?
Slow life
Pierwszym miejscem, które zobaczyliśmy był Kiszyniów. Jechaliśmy z lotniska szeroką aleją i rozglądaliśmy się wokół siebie. Wokół nas blokowiska, część z nich pamięta jeszcze postsowieckie czasy. Pomiędzy nimi bardzo dużo soczystej zieleni. Na ulicach nie ma nachalnych reklam i wielkich billboradów. Wysiadamy w ścisłym centrum, wchodzimy do naszego hotelu. 4 gwiazdki, 60 euro za dwie osoby za dobę, przestrzenny pokój i idealna lokalizacja. Idziemy na spacer, jest środowe popołudnie, ale wokół nikt się nie śpieszy, jest spokój, czas płynie powoli. Samochody nie trąbią, nigdzie nie pędzą, na ulicach nie ma hałaśliwych autobusów i tramwajów. To miasto żyje bardzo spokojnie i powoli. Po wyjściu na ulicę my także bardzo szybko zwalniamy.
Wino
Na stole przy kolacji pojawia się pierwsze mołdawskie wino. Delektujemy się kieliszkiem Chardonney z rybą na etykiecie. Wracając z kolacji siadamy w jednym z ulicznych ogrodów, ten wieczór ma zapach aromatycznego Muskata. Przez pięć dni spędzonych w Mołdawii odwiedzamy kilka winnic i degustujemy kilkadziesiąt win. Odwiedziliśmy zarówno te najbardziej znane jak Cricova czy Purcani, jak i mniejsze, kameralne. Nie każde wino skrada nasze serce, ale wiele z nich jest naprawdę znakomita. Szczepy klasyczne i lokalne. Do tego nieprzyzwoicie tanie. Naprawdę dobre wino można kupić na winnicy nawet za 50-60 lejów, czyli 10-12 złotych. To idealny kierunek dla winnej turystyki. Niestety przepisy są nieubłagane, możemy wywieźć jedynie 4 litry wina na głowę. Na lotnisku kupić można dodatkowo trzy litry alkoholu na osobę. Trochę to niesprawiedliwe w porównaniu z 90 litrami w europejskich krajach. Więcej o mołdawskim winie i winnicach przeczytasz w poście: Wino, prawdziwy skarb Mołdawii. Winnice i wina mołdawskie.
Prosta, uczciwa kuchnia
Pierwszym posiłkiem były ziemniaki z kurczakiem, proste i niewyszukane danie. Ale taka właśnie jest tutejsza kuchnia. Prosta i uboga, ale cały czas uczciwa i prawdziwa. Mołdawskich rolników nie stać nie pestycydy i chemikalia. Dlatego tutejsza kuchnia jest właśnie prawdziwa i uczciwa. Pomidor pachnie i smakuje pomidorem, natka pietruszki z daleka roztacza kuszący aromat, a jajka są po prostu wyśmienite. Naszym odkryciem są placinty, po mołdawsku placinte. Placinty mogą być na słodko i na słono, z bryndzą, młodą kapustą, dynią, a nawet hałwą. Nam najbardziej smakuje ta najprostsza z ziemniakami, cebulką i koperkiem. Ale mołdawskie stoły potrafią też zaskakiwać. Na pierwszy obiad podano nam wyśmienitego królika w mołdawskim winie. Królika widzieliśmy też w kartach restauracji. Okazuje się, że jest tu całkiem popularny.
Tradycja
Na mołdawską wieś trafiliśmy dwukrotnie. Nie ma tam wyasfaltowanych ulic, są za to zakurzone piaskowe koleiny. Część domów nie ma bieżącej wody. Ale Mołdawia ma coś o czym już dawno zapomniała zachodnia cywilizacja. To poszanowanie dla natury i tradycja. Życie na wsi nie zmieniło się tu wiele od pokoleń. Hasło, którym promuje się Mołdawia brzmi „Okryj drogi życia”. Nie mogło być bardziej trafne. Czas spędzony na mołdawskiej wsi był dla nas prawdziwym detoksem od pędzącej cywilizacji, w której żyjemy na co dzień. Wydaje mi się, że w Mołdawii byliśmy nie kilka dni, ale kilka tygodni. Działo się tyle, że ciężko nam to ubrać w słowa. Spaliśmy niewiele, nie mieliśmy wiele wolnego czasu, ale jednak odpoczęliśmy i zregenerowaliśmy się całkowicie.
Jednym z niezwykłych momentów był piątkowy wieczór. Jesteśmy w niepozornej wiosce Butuceni. Idziemy pomiędzy prostymi kolorowymi chatami zakurzoną drogą. Przed jedną z chat kupujemy gorące placinty z ziemniakami, najlepsze jakie jedliśmy i domowe, lekko musujące wino. Mija nas dostojny Pan w białej marynarce, to znany austriacki dyrygent i znak, aby zająć już miejsca na festiwalu operowym na świeżym powietrzu. Tak, nie przesłyszeliście się, odbywał się on właśnie w tej wiosce. Właśnie tak muzyka klasyczna i wyższa kultura spotkała się z lokalnym folklorem i tradycją. Usiedliśmy na snopku siana kilka rzędów za minister kultury i ambasadorami w Mołdawii i słuchaliśmy razem Bacha, Beethovena i Straussa. Zwieńczeniem wieczoru był stół uginający się od tradycyjnych potraw i wyśmienitego wina.
Mołdawia i miejsca
Wieś Butaceni, którą odwiedziliśmy leży obok jednej z największych atrakcji Mołdawii, archeologiczny kompleks Orcheiul Vechi, który walczy o znalezienie się na liście Unesco. W tej walce nie jest samotny, o wpisanie na listę dziedzictwa światowego ubiega się kolejna, mołdawska atrakcja i jednocześnie najbardziej znany producent wina musującego w tej części Europy. Mowa jest oczywiście o podziemnych tunelach słynnej Cricovy. Może Mołdawia nie ma wysokich gór ani dojścia do morza, ale powiedzenie, że nie ma tu znanych zabytków jest zwykłą ignorancją. W samym Kiszyniowie byliśmy w jednym z lepszych muzeów sztuki współczesnej jakie widzieliśmy. A przecież zostało jeszcze wiele miejsc, w których nie byliśmy. Nie starczyło nam czasu chociażby na twierdzę w Sorokach i fabrykę Kvintu.
Ludzie i pieniądze
Ostatniego dnia wchodzimy do kilku sklepów w Kiszyniowie. Słabej jakości koszulka polo kosztuje 400 lejów, czyli 1/10 przeciętnej pensji. W sklepie obok za buty nie zapłacisz mniej niż 1000 lejów. Przecznicę dalej znajduje się Narodowe Muzeum Sztuki Współczesnej, bilet kosztuje 10 lejów, czyli jakieś dwa złote. Za jedno piwo w restauracji na głównym deptaku płacimy 35 lejów, za 1,5 litrową butelkę naprawdę dobrego, domowego wina na wsi zapłaciliśmy 5 lejów mniej. To pokazuje jakie są to kontrasty.
Przed Mołdawią jest jeszcze daleka droga. Oczywiście nie wszystko wygląda tu różowo. Kraj i ludzie muszą się jeszcze wiele nauczyć i przezwyciężyć wiele problemów. Z podróżniczego punktu widzenia dużym ograniczeniem są wyboiste i dziurawe drogi. Podróż z Kiszyniowa do położonej na południu kraju winnicy Et Cetera zajęła nam 2,5 godziny, a to tylko 115 kilometrów. Znajomość angielskiego nie jest powszechna, dużo bardziej przydatny jest język rosyjski. Brakuje też trochę obycia z turystami, ale to przecież kwestia czasu. Z politycznego punktu widzenia dużym problem jest korupcja. Ale ludzie nie siedzą pokornie w domu. Wracając po raz ostatni do hotelu mijaliśmy grupki ludzi zmierzających z flagami na protest przeciwko zmianie wyborczej ordynacji. Inną kwestią są separatystyczne dążenia Naddniestrza i Gaugazji.
Wyjazdy na zaproszenie, bowiem w Mołdawii byliśmy na zaproszenie lokalnej organizacji turystycznej, niosą za sobą pewne ograniczenia jak mniejsza elastyczność w zmianie pierwotnych założeń, ale dają też możliwość dotarcia do miejsc, o których moglibyśmy nie usłyszeć sami oraz dotarcia do nieprzypadkowych ludzi. To właśnie ludzie sprawili, że nasz wyjazd był tak udany, bo słynna mołdawska gościnność i życzliwość była odczuwalna na każdym kroku.
Wszystkie posty z podróży do Mołdawii:
Mołdawia
Lubisz nasze wpisy? Będzie nam bardzo miło, jeżeli podzielisz się nimi ze znajomymi i zostaniesz naszym stałym czytelnikiem na blogu, Facebooku i Instagramie.
Nie tylko Mołdawia może się poszczycić pielęgnacją tradycji. No ale na pewno może
Oczywiście są też inne chlubne przypadki, ale od dawna boli mnie, że tak często zapomina się o własnych tradycjach. Pozdrawiamy serdecznie!
Ostatnio podróżując widzę dużą różnicę w odwiedzanych krajach w stosunku do polskiego pędu i „wyścigu szczurów”. Np. Czechy, Słowenia, tu piszecie o Mołdawi. Życzliwość ludzka, niezaśmiecone otoczenie, docenianie przyrody życie slow…. Aż chce mi się czasem uciekać od tego co tu u nas…. Co się stało z nami w tej pogoni za dostatkiem, za mieć zamiast być…. Czytuję Waszego bloga od kilku miesięcy i ciepło pozdrawiam…..
Podróżując również staramy się wybierać kierunki „slow”, naturę, miejsca, w których możemy poczuć ponownie połączenie z tym, co w tym pędzie za materia zatracamy albo i nawet już utraciliśmy – czyli ducha. Dużą wartością jest dobre jedzenie, bliskie osoby przy boku, szczere rozmowy, wieczorem kieliszek wina i piękny zachód słońca. Niestety prawdą jest to, co piszesz, dużo osób zatraca się w tym pędzie, gubi się, szuka szczęścia w materii, zamiast odkryć swoje piękne wnętrze – tam jest nieskończone szczęście. Przytoczę tu słowa znajomego, który kiedyś głośno się zastanawiał i nie pojmował dlaczego Tajowie są tacy uśmiechnięci, skoro nie mają wiele pieniędzy…Pozdrawiamy serdecznie!
Nie jestem jeszcze emerytką a czuję zmęczenie naszym trybem życia i charakterem. Jednak nad all inclusive przedkładam knedliki w Brnie a potem puste przestrzenie Morav czy piękno Małej Fatry albo doliny słoweńskiej Soćy. Tego też szukam w górach – odpowiedniej, że tak nawiążę, proporcji. Wszystkiego Wam dobrego!
Mamy dokładnie tak samo! Nie wyobrażam sobie spędzenia tygodnia nad basenem w hotelu! Piękno natury, kieliszek dobrego wina, talerz dobrego jedzenia, to jest złota proporcja 🙂 Pozdrawiamy serdecznie!
Piękny wyjazd i mądry tekst! <3 Czekam na więcej!
Dziękujemy, na pewno będzie więcej! A wyjazd był epicki, czekam na powtórkę!