Z daleka widać tylko niewielką białą wieżę. Podchodzimy bliżej, wchodzimy pod ziemię przez wąski tunel, jesteśmy w niewielkim, wykutym w skale monastyrze. W powietrzu unosi się zapach kadzidła i palonych świeczek, na ziemi leży siano. Czas się tutaj zatrzymał lata, a może wieki temu. Orheiul Vechi to najcenniejszy mołdawski zabytek walczący o miejsce na liście UNESCO i najbardziej uduchowione miejsce, które odwiedziliśmy w Mołdawii. Kiedy już nasycisz się widokami wokół monastyru zajrzyj do Butuceni i poczuj klimat mołdawskiej wsi.
Orheiul Vechi, monastyr wykuty w skale
Świątynie wykute w skale odwiedzaliśmy już wcześniej. W kwietniu byliśmy w Krypcie Grzechu Pierworodnego znajdującej się we włoskiej Bazylikacie, jeszcze wcześniej w indyjskich kompleksach świątyń w Ellorze i Ajancie. Orheiul Vechi ma jednak jedną rzecz, która odróżnia go od innych skalnych świątyń, ten mołdawski monastyr jako jedyny wciąż jest zamieszkały. Kilka metrów pod ziemią, w skromnej skalnej celi mieszka samotnie jeden mnich, który kultywuje dawne tradycje. Historia monastyru sięga XIII wieku, kiedy prawosławni mnisi wykopali pięć monastyrów w wapiennej skale malowniczo położonej nad rzeką Reut (po mołdawsku Răut). Oczywiście nie szukali pięknych krajobrazów, ale raczej odludnych i mało dostępnych terenów.
W zachowanym monastyrze w niezwykle skromnych warunkach do XVIII mieszkało kilkunastu mnichów. Do dziś nie wiadomo dlaczego mnisi odeszli. Być może dlatego, że wchodzili do środka od strony rzeki, a pewnego dnia po załamaniu pogody wejście to zostało zablokowane. Są to jednak tylko przypuszczenia. Opuszczony monastyr nie został zapomniany. Cały czas w celach religijnych przychodzili tu mieszkańcy sąsiedniej wsi Butuceni. W latach 20-tych XVIII wieku wydrążyli wspomniany wcześniej tunel oraz dobudowali wieżę, aby ułatwić sobie dostęp do skalnej świątyni. Monastyr stał się ich oficjalną parafią. Rok 1944 rozpoczął się czarny okres w historii świątyni, została ona zamknięta przez radziecką władzę. Garstka mnichów powróciła do Orheiul Vechi dopiero w 1996 roku.
Po wejściu do tunelu i pokonaniu kilkunastu stopni przenosisz się w odległe czasy. Takie miejsca najlepiej zwiedza się w samotności, wtedy chłoniesz je najmocniej. Kupiliśmy i zapaliliśmy świeczki. Czekając aż pozostałe osoby wyjdą z monastyru ponownie zapaliłam te niedopalone. To taki sentyment z dzieciństwa spędzonego po części na Podlasiu. Jak byłam mała czułam coś magicznego w zapalaniu własnych, jak i niedopalonych świeczek w prawosławnych cerkwiach i monastyrach. Zostało mi to do dzisiaj. W końcu zostaliśmy sami z mnichem niezwracającym na nas uwagi, skupionym na własnych zapiskach. Odłożyliśmy aparat i oddaliśmy się tej chwili, było tyle magii na tak małej skalnej przestrzeni.
Będąc w monastyrze musisz zajrzeć koniecznie na skalny taras z panoramicznym widokiem na rzekę. Dopiero tam możesz wyobrazić drogę, jaką w dawnych czasach pokonywali mnisi w drodze do świątyni. Zawsze fascynowało mnie jedno pytanie, jak oni znaleźli to miejsce? Jak wpadli na pomysł, aby na tak nieprzyjaznym, choć magicznym pustkowiu zbudować swoją świątynię?
Mnichom z Orheiul Vechi Mołdawianie zawdzięczają ponoć nie tylko to niezwykłe miejsce. Legenda, którą usłyszeliśmy w podziemnych korytarzach winnicy w Cricovej, mówi, że także dawne winne tradycje. Po podbiciu historycznej Besarabii Turkowie zabronili produkcji wina. Ale wino produkowali nie tylko ludzie, ale także mnisi. Jeden z nich zamieszkujący monastyr w Orheiul Vechi nie przejął się zakazem i produkował wino zgodnie z tradycją. Czy produkcja wina przetrwała dzięki niemu, tego się pewnie nie dowiemy. Tak wspaniałe smaki na pewno przetrwały też we wspomnieniach, ale historia jest niezwykle piękna, romantyczna i wyjątkowa jak dobre mołdawskie wino, którego nie ma się dosyć.
Na mołdawskiej wsi Butuceni
Pisząc o Orheiul Vechi nie sposób nie wspomnieć o wsi Butuceni. Spędziliśmy tam piękny wieczór i popołudnie. Wieś leży tuż obok skalnego kompleksu i ma kolor tzw. alabastru z Orhei, dominującym kolorem jest błękitno-niebieski. Skromne domy przykuwają wzrok nie tylko kolorem, ale także kolumnami i ornamentami. Idąc zakurzoną drogą znowu przenosisz się w czasie. Mijasz powóz z końmi i stado kaczek. Tak żyli nasi przodkowie, zgodnie z tradycją i naturą. Pisaliśmy już o tym w poprzednim poście Mołdawia turystycznie – kilka myśli o miejscach, cenach i detoksie od pędzącej cywilizacji. Tradycje mołdawskiej wsi można poznać w jednym z domów, w którym znajduje się muzeum etnograficzne.
descOPERA, czyli opera i muzyka klasyczna na świeżym powierzu!
To właśnie w Butuceni spróbowaliśmy po raz pierwszy domowe wino, okazało się zaskakująco dobre. Półtoralitra wina kupiliśmy za jakies 6 PLN przed jednym z domów przy głównej drodze razem z ciepłą jeszcze placintą. Jak widać nawet tu kwitnie lokalny biznes. Dzień, w którym przyjechaliśmy do wsi Butuceni nie był bowiem przypadkowy. Tego dnia rozpoczynał się festiwal descOPERA na świeżym powietrzu. Festiwal wyjątkowy, bo pierwszy raz mieliśmy okazję posłuchać muzyki klasycznej na świeżym powietrzu. Wieś Butuceni zmieniła się na trzy dni w scenę koncertową. Goście i artyści nie byli przypadkowi.
Bohaterami byli austriacki dyrygent Friedrich Pfeifer, Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Narodowej oaz Chór „Doina”. Przed nimi na snopkach siana obok Minister Kultury zasiedli ambasadorowie, politycy czy dziennikarze. Akustyka była naprawdę dobra, za sprawą niewielkich górek z prawie każdej strony. Na koniec zjedliśmy prawdziwą, mołdawską ucztę w lokalnej i tradycyjnej knajpce. Bilety były dostępne także w ogólnodostępnej sprzedaży, mógł je kupić każdy, kto miał na to ochotę. Jeżeli więc wybieracie się w te okolice na początku czerwca, koniecznie sprawdźcie czy przypadkiem nie będziecie mieć okazji, aby posłuchać Verdiego, Wagnera czy Bacha w tak niezwykłym otoczeniu!
Informacje praktyczne:
- Orheiul Vechi leży zaledwie 60 kilometrów od Kiszyniowa. Odległość wydaje się niewielka, ale na mołdawskich drogach potrzeba ponad godzinę, aby ją pokonać.
- Wejście do monastyru jest bezpłatne, ale warto wesprzeć miejsce chociażby przez zakup świeczki.
- Do Orheiul Vechi przyjechaliśmy z Kiszyniowa, gdzie nocowaliśmy w bardzo przyjemnym City Park Hotel. Jeżeli rozważasz nocleg w Butuceni, fajną opcją wydaje się być Eco Resort Butuceni, ale tam nie spaliśmy, a jedynie jedliśmy i to bardzo dobrze!
Do Mołdawii pojechaliśmy na zaproszenie Asociaţia Națională pentru Turism Receptor din Moldova.
Wszystkie posty z podróży do Mołdawii:
Mołdawia
Lubisz nasze wpisy? Będzie nam bardzo miło, jeżeli podzielisz się nimi ze znajomymi i zostaniesz naszym stałym czytelnikiem na blogu, Facebooku i Instagramie!
niesamowite, że jest ciągle zamieszkały!