Rissani to największe pustynne miasto w okolicy wydm Erg Chebbi. Wiele osób omija je i pędzi dalej, choć Rissani znajduje się na popularnej trasie prowadzącej z Wąwozu Todra do wydm i Merzoughi. Warto jednak zatrzymać się tu z dwóch powodów. Pierwszym jest ciekawy, nieturystyczny targ, który odbywa się w Rissani aż trzy razy w tygodniu. Jest to największy suk na marokańskiej pustyni. Drugim powodem jest madfouna nazywana także berber pizzą. Spróbujecie ją w Rissani i otaczającej go prowincji Tafilalt. Jeżeli więc wybieracie się samochodem do Erg Chebbi, to zachęcamy Was do zrobienia postoju w Rissani! Zwłaszcza, że prawdopodobieństwo, że traficie na targ w drodze do Erg Chebbi lub powrotnej jest bardzo duże.
Spis treści
Pustynne miasto Rissani
Historia Rissani, po arabsku Ar-Risani, sięga czasów średniowiecza. Dzięki położeniu na skrzyżowaniu szlaków handlowych i dawnej trasie karawan przemierzających Saharę miasto szybko stało się prężnym i ważnym miejscem targowym w regionie. Rissani to także miasto rodowe panującej w Maroku dynastii Alawitów. To tutaj znajduje się mauzoleum założyciela dynastii Maulaja Ali asz-Szarifa oraz muzeum poświęcone dynastii Alawitów.
Obecnie zamieszkuje je około 20 tysięcy osób, ale w dni targowe robi się tu oczywiście o wiele tłoczniej. Na suk przyjeżdżają nie tylko mieszkańcy bliższej i dalszej okolicy. Ponoć można tu spotkać kupców także z tak odległych miejsc jak Fez i Marrakesz.
Targ w Rissani
Do Rissani po raz pierwszy zajechaliśmy w drodze do wydm Erg Chebbi. Był to czwartek, jeden z dni targowych. Targ odbywa się bowiem we wtorki, czwartki i w niedziele. Bez większych problemów zaparkowaliśmy w pobliżu suku. Wiele osób z okolicy Rissani cały czas przyjeżdża na targ na osłach, z miejscami parkingowymi nie powinno być więc kłopotu.
Na samym początku uderzył nas spokój. Nikt nikogo nie zaczepiał, nie nawoływał, a także nie zwracał na nas zbytniej uwagi, pomimo, że nie widzieliśmy innych turystów na targu. Życie i handel toczyły się własnym, spokojnym rytmem. Od razu weszliśmy do alejki z przyprawami. Stragany zastawione były wielkimi kopcami przypraw we wszystkich kolorach tęczy. Prawdziwa feeria barw i zapachów. Do tego ceny były tak sensowne, że odpuściliśmy sobie targowanie się. Do kolejnej alejki poszliśmy już z wielką torbą pełną przypraw.
Zatrzymaliśmy się na trochę dłużej u berberyjskiego zielarza, który zrobił nam prawdziwe show. Oczywiście przy marokańskiej herbatce. Olejek arganowy, perfumy z drzewa sandałowego, mgiełka różana, miał wszystko, czego dusza zapragnie, a nawet więcej! Następnie kupiliśmy mały tadżin do domu i zapytaliśmy sprzedawcę, gdzie znajdziemy madfounę. Nie spodziewaliśmy się, że w odpowiedzi zamknie on swoje stoisko i zaprowadzi nas do lokalnej piekarni, w której można upiec własną madfounę. Wystarczy tylko przynieść własne nadzienie i wrócić za ponad godzinę.
Nie mieliśmy ani nadzienia ani tyle czasu, zapytaliśmy więc gdzie najczęściej jada on na targu. Zaprowadził nas na jego drugi kraniec, gdzie za jedną z kotar ukryty był stragan z tadżinami. Zrobił to bezinteresownie. Zostawił nas przy targowej knajpce i wrócił na swoje stoisko. A my zjedliśmy znakomite duszone warzywa z dodatkami i pojechaliśmy dalej do wydm Erg Chebbi. Przeczytacie o nich tutaj: Erg Chebbi to najpiękniejsze wydmy w Maroku! Noc i dzień na pustyni.
Madfouna, czyli berber pizza
Do Rissani wróciliśmy dzień później w drodze do Warzazatu. Cel był prosty, chcieliśmy spróbować madfounę. Madfouna nazywana jest także berber pizzą. Jej podstawą jej ciasto chlebowe z nadzieniem. Tradycyjną madfounę nadziewa się wołowiną z cebulą i przyprawami. Piekarnia, którą odwiedziliśmy dzień wcześniej była zamknięta. Jak wiele miejsc w okolicy targu, działa ona tylko w dni targowe. Poszliśmy więc do restauracji La Baraka, którą polecono nam dzień wcześniej, i którą my możemy Wam także polecić. Znajduje się ona przy tej samej uliczce co piekarnia.
Zamówiliśmy oczywiście madfounę w wersji tradycyjnej. W menu była także madfouna z kurczakiem oraz wersja wegetariańska z warzywami. Nasz madfouna była bardzo aromatyczna, świetnie doprawiono ją kuminem i imbirem. Była też bardzo sycąca! Na zdjęciu porcja dla dwóch osób, nie daliśmy rade zjeść jej całej, część wzięliśmy na wynos. Warto zatrzymać się w Rissani, aby ją spróbować.
Ponieważ był to piątek, czyli dzień którym w Maroku jada się kuskus, zamówiliśmy także kuskus z warzywami. Kuskus był bardzo delikatny w smaku, podano go z bulionem warzywnym. Oczywiście była także marokańska herbata z miętą. Za cały obiad zapłaciliśmy 200 dirhamów, czyli około 90 złotych. Dla porównania dzień wcześniej zapłaciliśmy na targu 40 dirhamów za dwa warzywne tadżiny podane z marokańskim chlebkiem i oliwkami, ale taka jest różnica w cenie w turystycznej restauracji.
Jak wygląda targ w Rissani w dni nietargowe?
Z ciekawości zajrzeliśmy także na targ. Jak się spodziewaliśmy w piątek świecił pustkami. Większość stoisk była zamknięta, otwarte były tylko nieliczne, w tym berberyjski zielarz, u którego byliśmy dzień wcześniej. Akurat była pora obiadowa i w jego „aptece” spotkało się kilku sprzedawców. Mama jednego z nich zrobiła dla wszystkich kuskus z wołowiną. Nasz znajomy zielarz od razu zaprosił nas do stolika, ale byliśmy już po sycącym obiedzie. Spróbowaliśmy kuskus, był znakomity! Żałowaliśmy, że nie mieliśmy już miejsca na więcej! Tak właśnie wygląda marokańska gościnność!
Nasze marokańskie podróże:
Maroko
Lubisz nasze wpisy? Udostępnij je znajomym i śledź nas na Facebooku i Instagramie!